Varanasi – święte miasto Hindusów, leżące nad Gangesem. Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to takie Indie w pigułce.
Najpierw trzeba było się dostać do miasta z Mughal Sarai. Oczywiście opcja, że wysiadamy tam o 6 rano, idziemy do pierwszego tuk tuka i ruszamy, pomimo że dość oczywista, nie wchodziła w grę. Bez targowania, czekania na nie wiem co, licytacji, który to kierowca weźmie nas tak tanio, się nie dało. Ale finalnie dostaliśmy się w miarę bezproblemowo do miasta, wypełniając standardy indyjskiego transportu.
Varanasi jest miastem specyficznym. Przeważnie pierwsze co robię w nowym miejscu, to zdobycie mapy. I tu nastąpiło pierwsze zaskoczenie – mapy Varanasi nie istnieją. Tzn. ogólnie są, ale nie ma czegoś takiego jak mapa starówki – części miasta między główną drogą a Gangesem, gdzie dzieje się wszystko.
Zresztą nie wiem jak ktokolwiek miałby zrobić mapę tych wąskich przejsć – bo to nawet uliczkami się nie da nazwać. W najlepszym przypadku dało się przejechać motorem, ale w większości przypadków był problem, żeby się z kimś minąć.
Drugą rzeczą, której nie dało się nie zauważyć była relatywnie duża liczba zwierząt na ulicach. Pomijając święte krowy, to ilość przeraźliwie chudych psów rasy indyjski kundel była przeogromna.
No i przeogromna ilość śmieci na ulicach. I ehkm.. ektrementów. I ogólnie wszechobecnego brudu i smrodu. Pomimo, że codziennie rano cały pułk ludzi spłukiwał chodniki wężami z wodą, zaraz znowu tonęły one pod górą śmieci wszelakich. Choć trzeba przyznać, że widzieliśmy tylko parę szczurów i były one raczej niewielkie ;-)
Varanasi jest jednym z najświętszych miejsc, w którym może się odbyć hinduski pogrzeb. Specyficzny zapach ciał palonych na ogromnych stosach towarzyszył nam przez cały czas. O dziwo nie był specjalnie uciążliwy, z wyjątkiem bezpośredniej okolicy palenisk.
Była ogólnie pisana zasada, że miejsc palenia się nie fotografuje i nie mam takich zdjęć – tylko to jedno pokazujące ogrom stosów drewna przygotowanych do kremacji. W okolicy we wszystkich uliczkach stały takie stosy.
Generalnie taki pochówek jest drogi – właśnie przez koszt drewna. 250kg potrzebne do spalenia ciała i dodatkowe rzeczy typu całun, to koszt odpowiadający rocznemu budżetowi najbiedniejszych osób. Popiół potem wrzuca się do Gangesu, i podobno można było natknąć się na niedopalone części tych, których nie stać było na odpowiednią ilość drewna. Całe szczęście ominęła mnie ta wątpliwa przyjemność. Tak jak nie trafiłam na zwłoki, których tradycyjnie się nie kremuje, tylko wrzuca bezpośednio do rzeki: dzieci do 8 roku życia, chorych na trąd, ukąszonych przez kobrę i kobiet w ciąży.
Jedną z ciekawszych atrakcji Varanasi jest rejs łódką o świcie po Gangesie. Mieszkańcy wtedy tłumnie przybywają nad brzeg, żeby dokonać rytualnej kąpieli.
Wstawaliśmy 2 razy na ten wschód słońca, ale nie objawił się on aż tak spektalularnie jak na zdjęciach, które można znaleźć w internecie. Choć i tak całokształt robił wrażenie.
Przeważnie płynie się z danego ghatu w górę rzeki na silniku, a potem w dół wraca się tylko siłą prądu. Moment, w którym wyłączają silnik i zapada cisza jest naprawdę przepiękny, szczególnie, że już wtedy światło się robi mocniejsze i pięknie oświetla zabudowania nad rzeką.